Wyjatkowo zimny maj... (1)
Przez dwa lata nie rozumiałam. Nie rozumiałam co właściwie wydarzyło się w tym przeklętym maju. Ledwo go przeżyłam. I pewnie tylko dzieki determinacji przyjaciela. Przynajmniej tak wtedy myślałam. Kwiecień nie zamknał się w sielance. Jednak maj nigdy się nie zaczął i nigdy nie skończył. Dla mnie to taka wielka dziura. Czas, którego dziś prawie nie pamietam. Nie pamietam dat, słów, wydarzeń. Przed oczami strzepki sytuacji. Dokładnie mogę opowiedzieć co wtedy czułam. Czułam zimno, mimo ze termomentr wskazywał ponad trzydzieści stopni. Pamietam, ze się dusiłam. Brakowało mi powietrza. Pamietam, że nie czułam głodu, a nie jadłam. Wypiłam morze alkoholu, bo tylko po nim mogłam choć na chwilę zasnąć. Kiedy szumiało w głowie przejmowałam się tym, a nie myślami, których nie mogłam odepchnąc. Pamiętam jak budziłam się w nocy z bólem w klatce piersiowej. Patrzyłam na telefon, płakałam i kręciłam się znów do rana. Pamietam wreszcie jak chodziłam po ulicach i zastanawiałam się jak to jest umrzec. Chciałam tego. Przebiegałam przez ulice, wchodziłam na przejścia wprost pod koła przejeżdzających samochodów, autobusów. Patrzyłam na nadjeżdzajace metro. Zastanawiałam się czy to boli. Jak długo jest świadomość.
Przez dwa lata patrzyłam na niego jak na potwora, który pewnego dnia zamknął mnie w majowej wieży. Bez słowa. Bez uprzedzenia. Bez pożegnania. Dwa lata. Nie rozumiałam. Wtedy jeszcze nie docierało do mnie, że dziewczyna, którą byłam 30 września poprzedniego roku, umarła w ten wyjatkowo zimny maj. Ale przez pół roku żyła. Była szczęśliwa. Kochała. Bawiła się.
Był moim przewodnikiem. Patrzyłam na niego przez sześć miesięcy jak na moja latarnię, która prowadzi przez ciemności. Był jednym z inicjatorów zmian, które zaszły w moim zyciu. Widziałam w nim wszystko. Był wszystkim.
Ten mężczyzna nie miał mieć terminu przydatności. Miał być. Trwał pół roku. Całe sześć miesięcy.
Tamtego roku, po kwietniu przyszedł czerwiec. Po czerwcu miało już nie być życia. A przyszło...
Dodaj komentarz